piątek, 26 grudnia 2014

24/25-12 2014

Ciepłe jesienne popołudnie szybko traciło swój urok na rzecz szarości deszczu i chłodnego wiatru. który rzucał mokrymi liśćmi o chodnik i szyby, tworząc brązową barierę pomiędzy ulicą a post-modernistycznym budynkiem z betonowych płyt i szklanych okien.
Wewnątrz blokowego budynku grupa młodych ludzi przemierzała po kolei salę po sali, korytarz za korytarzem.
Czasem, pomiędzy nudnymi opowieściami na temat wyposażeń i funkcjonalności pomieszczeń oko miało okazję nacieszyć się pstrokacizną kolorowych, drukowanych grafik czy małych form ceramicznych, które jakimś dziwnym trafem zagnieździły się w cynicznie nudnych i jednakowych pomieszczeniach o szaro-białych ścianach, sufitach ze zwisającymi lampami i najbardziej beznamiętnie seledynowych wykładzinach pcv jakie człowiek jest w stanie wyprodukować.
Początkowo wycieczka była cicha i, z grzeczności, nikt specjalnie nic nie mówił poza potakiwaniem i udawanym zachwytem. Teraz było jednak inaczej, mijał trzeci kwadrans i bez żadnego skrępowania toczyły się dyskusje o wyższości kawy jednej firmy nad drugą, albo o tym dlaczego trampki to najlepsze obuwie (zanim człowiek się nabawi artretyzmu oczywiście).
Korpulentna blondynka o pucułowatej twarzy, spoconym czole i ustach agresywnie czerwonych wymachiwała ekstatycznie ręką ściskając plik papierów i notatek, i opowiadając o tym jak to ten czy inny profesor wyprowadził tego czy tamtego studenta z okowów własnych ograniczeń. Nikt nie słuchał, a wycieczka szła powoli dalej, aż do dużej sali z projektorem.
Ów sala przypominała kino: czarne ściany i sufit, malutka scena-podest nad którą górował biały prostokąt na którym za pewne projektor zakupiony za dotacje unijne wyświetli "wyśmienite prace" (wymęczone "gówno" jakichś dobrze sytuowanych dupolizów na smyczy wykładowcy).
Wszyscy ludzie tworzący wycieczkę zaczęli siadać na laminowanej wykładzinie, i nie przerywając rozmowy, pominęli fakt, że projekcja się zaczęła. Powoli jednak, wraz z coraz agresywniejszymi prośbami o ciszę, spokój na sali nastał.

Przeleciało kilka slajdów, jakiś facet o głosie namiętnym jak skorupa małża, wypluwał w mikrofon słowa masturbując się werbalnie nad tym, co sam mówi.
Pułap górnolotności wywodu i ilość dygresji doprowadziły by lód do wrzenia, a przeciętnego słuchacza do próby odrąbania głowy mówcy jednak odległość, ilość osób i konwenans oraz postawa moralna znalazły ujście dla emocji w bardziej kreatywny sposób.
Odwróciłem się i wyciągnąłem z torby notatnik i czerwony długopis po czym nakreśliłem na kartce kilka liter...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz