czwartek, 25 września 2014

16-24/ 09 2014

Dobra bo miałem mega, ale to bardzo mega dziwny sen którego fragmenty przerobię na krótkie opowiadanie oraz wczorajszy sen, który był również osobliwością...

A teraz uwaga! pierwsze erotycznie senne opowiadanie pod tytułem "Ta kotka ma centki w niestosownych miejscach"

Dochodziła godzina 3 nad ranem i wszyscy goście byli już znużeni zabawą. O ile jeszcze kilka osób podrygiwało w rytm zeszłorocznych hitów muzyki popularnej, o tyle gro odwiedzających mieszkanie leżało teraz na kanapach, krzesłach fotelach czy stołach dopalając papierosy, dopijając drinki lub nie kryjąc się, dopuszczając się czynów gorszących w kącie za drzewkiem cytrynowym albo w toalecie.

Emma leżała na kozetce patrząc się na swoje długie i smukłe nogi. Trzymając drink w lewej dłoni i papierosa w prawej, otumaniona nocną zabawą i alkoholem, oszołomiona rozejrzała się dookoła:
nudne kremowo-żółte ściany z bezosobowymi obrazkami z ikei, plakatami z panoramą Nowego Jorku oraz roześmianym portretem Marylin Monroe. Szary dywan na ciemnej podłodze pokrytej panelami lub parkietem. Głośna muzyka.
Na plażowym krześle obok leżała odwrócona plecami jakaś szatynka w czerwonej koszuli w kratkę i obrzydliwie głośno-seledynowych majtkach.
Znowu ta głośna muzyka...
Emma znowu popatrzyła na swoje nogi.
Cholernie zgrabne nogi i jakąś dłoń o dobrze wypiłowanych, czerwonych paznokciach jak z kreskówki, która opuszkami palców gładziła wewnętrzną stronę lewego uda...
Dziewczyna podniosła wzrok i zobaczyła parę ostrych, prawie kocich oczu o zadartych kącikach.
Bystre, żywo zielone tęczówki wydawały się jakimś surrealistycznym omenem.

Macantka była bardzo młoda, miała najwyżej dwadzieścia lat. Była ubrana w żenująco kiczowe body, centkowane niczym dziki kot, czarne kabaretki i w komplecie do body, futrzane, kocie uszka na opasce.
Ciemno-kasztanowe włosy ścięte na okrągło i mocno wymalowane na czarno powieki powodowały, że wyglądała jakby ją ktoś żywcem wyrwał z przed pięciu dekad.
Małe i wąskie wargi, w parze do paznokci, pokryte były dziką czerwienią, która zwłaszcza nad ranem, wydawała się być wciąż gorącą krwią.

Emma zacisnęła udami dłoń, która zbliżyła się niebezpiecznie blisko jej krocza.
Kolejny raz spojrzała na swoje nogi i tym razem zdumiała się, spostrzegając dziwne wzory na swoich udach i łydkach. Były to, a jakże!, kocie centki, pręgi i pasy układające się w niezrozumiałe linie nie wyżej jak 3/4 długości uda.

Obmacująca dziewczyna przybliżyła usta do krawędzi kieliszka i wysuwając raz za razem języka zaczęła wylizywać jak, kociak blado zielony w kolorze drink. Jęczała przy tym namiętnie gdyż jedną dłonią dobierała się do krocza Emmy, a drugą, wykonywała mocne ruchy po własnym łonie.

Emma odwróciła i oparła głowę na oparciu kozetki. Świat przestał mieć znaczenie. Zasady przestały obowiązywać, a kolejna para dołączyła do lekko rozproszonej orgii.


A teraz sen:

Purpurowo-czarne niebo nad plażą i poszarpane fragmenty różowego dysku słońca wynurzającego się znad horyzontu sygnalizowały dziwną porę doby, która mogła być jednocześnie wschodem jak i zachodem Słońca.
Ciemnobeżowy piasek szeleścił pod stopami kiedy wraz z dwójką bliżej nieokreślonych przyjaciół kierowałem się w stronę osamotnionej resztki domu- dwóch skrzyżowanych ścian i kilku rozrzuconych cegieł.
Usiedliśmy w środku, otworzyliśmy piwo, wino i cydr, i zaczęliśmy rozmawiać.

Nagle dostrzegłem, że w ścianie lasu otwierają się jakby drzwi z których z jękiem wychodzi rozpuszczający się gigantyczny krab w cylindrze. Obserwujemy w milczeniu jak stworzenie sunie w kierunku morza, w którym szybko niknie z sykiem jaki towarzyszy każdemu rozgrzanemu tworzywu zanurzonemu w wodzie.

Wstaję i bez chwili wahania wchodzę do "środka".
Las się pali. Płonie każdy krzak i każda gałąź.
Nieopodal wejścia jest identyczna ruina, do której podbiegam i wyglądam przez pusty otwór po oknie.
Kilka metrów ode mnie widzę wielkiego, pluszowego misia-przytulankę w brytyjskim kasku okopowym z pierwszej wojny światowej i karabinie w jednej z łap.
Wyczuł mnie i kieruje się w moją stronę.
Słyszę jak moi towarzysze wołają mnie, uciekam do nich.
Podbiega do mnie jakaś dziewczyna w zimowym palcie z futrzanym wykończeniem i pomponami: "Patrz patrz!" krzyczy "przyszła dostawa!" i wykłada przede mną karton po owocach, a tam, wojskowe spodnie. Bojówki.
Wyciągam jedną parę, ale to nie to. Sięgam po kolejną i mam:
-Patrzcie! to są właśnie moje spodnie!
-Przecież masz takie same na sobie. Nie rozumiem twojego zachwytu- mówi ktoś z oburzeniem
-Tak, pozornie masz rację, ale przyjrzyj się! -podaję spodnie i każdy je dotyka dłonią- są pokryte gumą! Teraz wygram z ogniem i misiem! -podbudowany dostawą i pomrukiem zachwytu moich towarzyszy, wchodzę w płonący świat wewnątrz lasu. Ogień mnie nie parzy więc biegnę na miśka i z wyskoku kopię go w pysk. Zaskoczony stwór chwieje się i pada na plecy szybko łapiąc ogień i zamieniając się w hałdę rozżarzonego śmiecia. Pożar się kończy i wstaje nowy dzień.
Moi przyjaciele przybiegają do mnie i wiwatując, ściskają mnie z twarzami pełnymi łez i uśmiechu.

Koniec

*był jeszcze jeden sen ale dotyczy on osoby, której właściwie nie znam, więc zachowam go dla siebie.

środa, 3 września 2014

02/03 - 09 - 2014

Dawno nic nie było, cóż, bywa.

Jadę tramwajem. Jest wczesne lato, godzina między 9 a 10 rano.
Postrzępione plamy światłą tańczą po drewnianej podłodze, rozglądam się dookoła:
tramwaj jest dosyć stary, wygląda jak z lat 40- wnętrze wykończone drewnem o ciepłej, prawie czerwonej barwie. W środku siedzi kontroler biletów ubrany w granatowy mundur z jasnymi guzikami i niską czapką z lakierowany, czarnym daszkiem. Po przeciwnej stornie do mnie siedzi jakaś starsza kobieta z koszykiem.
Wyglądam przez okno.
Dawno temu zniszczone miasto jest kompletnie zarośnięte przez chwasty, trawy i krzaki z pośród których czasami wystaje fragment betonowej konstrukcji, czasem przebija się resztka jakiegoś graffiti.

Dojeżdżam do stacji. Jest to dawny peron kolejowy, wygląda jak wyrwany z katalogu o sztuce art noveaux- roślinne ornamenty, dużo szkła spiętego metalem.
Na peronie czeka na mnie kobieta w średnim wieku ubrana w lekki, beżowy płaszcz, czarne lakierki i czerwony, moherowy beret. Prowadzi mnie przez korytarz podziemny, następnie ulicami do jakiegoś blokowiska.

Wszystko co tylko stworzył człowiek jest spowite zieloną firanką bluszczy, krzaków i roślinności błyszczących swą soczystością w świetle słońca. Liczni pracownicy ubrani w staromodne kombinezony, przywodzące na myśl XIX wiek, walczą by oczyścić mury i samochody z flory, która najwidoczniej co noc próbuje zabrać z powrotem cały teren pod swą opiekę.
Ludzie nie są tu panami jak dawniej. Trzeba walczyć o każdy skrawek asfaltu czy chodnika.

Kobieta bez słowa doprowadza mnie do klatki, wprowadza mnie do windy i jedzie ze mną na ostatnie piętro do mieszkanie gdzie znajduje się "baza".

Czysty i przepełniony różnymi zapachami pokój nie ma wyraźnego podziału na kuchnię czy sypialnie, jest to przestrzeń wypełniona dywanami, poduszkami i łóżkami, i przywodzi na myśl loże maharadży pośrodku której, przy wyjściu na balkon, leży zgrabna dziewczyna wpatrzona w wziernik lunety.
Tajemnicza kobieta w płaszczu nastawia wodę po czym wychodzi z mieszkania mówiąc coś w nieznanym mi języku.
Siadam obok dziewczyny, która przez kolejne kilka minut w bezruchu przygląda się w to, co dzieje się na dachu budynku na przeciwko.
Budynek ten jest prawie kompletnie zarośnięty ale widać, że to typowy wieżowiec z płyty na którego dachu znajduje się lądowisko dla helikopterów oznaczone wielką czarną literą "H".
Kładę się koło dziewczyny na stercie poduszek i sięgam po leżącą obok lornetkę i obserwuję w milczeniu jak, najpierw, na dach wchodzi tajemnicza kobieta, a po chwili jak podlatuje po nią helikopter i zabiera ją w bliżej nieokreślonym kierunku.

Dziewczyna obok mnie przeciąga się, kładzie na boku popierając głowę na lewej ręce i uśmiecha się sennie.
Przyglądam się jej. Właściwie gapię się na nią i jej ciało.
Ma jasne, bardzo gęste blond włosy z przystrzyżoną na równo grzywką. Lekko dziecięca, owalna twarz na której znajdują się dość blade usta wykrzywione w zadziorny uśmiech, ciemne oczy i lekko zadarty, mały nos obsypany piegami.
Biała koszulka z wysokim kołnierzykiem opina jej drobne piersi, załamuj się lekko na tali i tylko nieznacznie graniczy z kremowymi majtkami. Nie jestem pewien czy to majtki czy może dół od bikini ale zostaje przyłapany na zwyczajnym gapieniu się. W całości wygląda jak wyrwana z lat 60. Wygląda tak dobrze, że nie jestem w stanie się skupić na czymkolwiek innym poza jej fizycznością. Jej prosta uroda jest ascetycznie piękna i pobudzająca. Wiem, że mam coś ważnego do zrobienia ale tylko patrzę się jak na czworakach podchodzi do mnie i siada mi między nogami.
Opieram się plecami o łóżko, nogi przed chwilą miałem złożone po turecku ale teraz niemalże na moim kroczu siedzi pachnąca morzem i kwiatami blondynka o magnetycznej aurze.

Bawi się mną, śmieje, kokietuje i flirtuje, a ja walczę sam ze sobą, z moim ciałem. Z jej ciałem.
Pyta się mnie o coś, uśmiecha się i przytula jakby nie widziała mnie długi czas. Nadal nie wiem kim ona jest ale ją znam.
Przytulam ją.
Czuję jak jej drobne piersi przyciskają się do mojej klatki piersiowej. Oplata swoje ręce i nogi wokół mnie.
Nie ważne czy jest diabłem, bogiem, duchem czy wiedźmą, nie chcę żeby ten pocałunek się kiedykolwiek miał skończyć ale wiem, że zaraz to nastąpi bo inaczej się zwyczajnie uduszę.
Łapię głęboki wdech gdy dziewczyna przytula mnie i szepcze mi do ucha:
-Marie bardzo mi pomogła, wiesz? Opiekowała się mną kiedy nie było cię tutaj - czułem lekki wyrzut w jej głosie, wyrzut który zamaskowała uśmiechem.
Wiem, że to sen. Zaczynam się trochę denerwować bo nie umiem się zdecydować czy chcę się z nią kochać, czy chcę z nią rozmawiać czy przytulać i napawać cudownością jej ciała i obecności.
Wiem, że to jest tylko sen.
Mówię jej, że nie wiem co zrobić, że jestem skołatany całą sytuacją, że mam ochotą na wszystko ale jest za mało czasu, a ona się tylko ze mnie śmieje i mnie przytula. Pociesza mnie.

Słońce zaczyna powoli zachodzić.
Niebo z różowego zaczyna być czerwone. Morze lasu zza okna przybiera brunatną barwę. Czajnik od dawna syczy i pluje gotującą się wodą ale ja tylko wyciągam ręce do niej  i płaczę:
-W innym świecie mogłam zabić milion ludzi, mogłam umrzeć, zdobyć sławę ale zamiast tego siedzę tutaj i patrzę jak się rozklejasz- zaśmiała się serdecznie- chyba jestem idiotką, że właśnie tutaj się z tobą spotkałam.
-Czy to tylko sen? Mam wrażenie, że już nigdy się nie spotkamy, a ja tak bardzo chcę cię oglądać, rozmawiać z tobą.
-Mmm, to zależy... Powstrzymaj mnie przed śmiercią to będę twoją. Na zawsze.
-Ale jak? Nie rozumiem. To tylko sen, po co mi dajesz zagadkę? Przecież jutro wieczorem będziesz leżeć tutaj z karabinem snajperskim i będziesz zabijać! Co mogę zrobić?
Ale nie odpowiedziała nic tylko znowu się uśmiechnęła i mnie pocałowała trzymając moją twarz w dłoniach.

Nie chcę się budzić ale się budzę. Sen przypomni mi się kilka godzin później.
Tak bardzo nie chcę mieć depresji, nie chcę spędzić kolejnego dnia w świecie, w którym nie umiem walczyć, ale to jest właśnie jawa.

Ten kawałek idealnie oddaje moje odczucia nt. tego snu.