piątek, 26 grudnia 2014

24/25-12 2014

Ciepłe jesienne popołudnie szybko traciło swój urok na rzecz szarości deszczu i chłodnego wiatru. który rzucał mokrymi liśćmi o chodnik i szyby, tworząc brązową barierę pomiędzy ulicą a post-modernistycznym budynkiem z betonowych płyt i szklanych okien.
Wewnątrz blokowego budynku grupa młodych ludzi przemierzała po kolei salę po sali, korytarz za korytarzem.
Czasem, pomiędzy nudnymi opowieściami na temat wyposażeń i funkcjonalności pomieszczeń oko miało okazję nacieszyć się pstrokacizną kolorowych, drukowanych grafik czy małych form ceramicznych, które jakimś dziwnym trafem zagnieździły się w cynicznie nudnych i jednakowych pomieszczeniach o szaro-białych ścianach, sufitach ze zwisającymi lampami i najbardziej beznamiętnie seledynowych wykładzinach pcv jakie człowiek jest w stanie wyprodukować.
Początkowo wycieczka była cicha i, z grzeczności, nikt specjalnie nic nie mówił poza potakiwaniem i udawanym zachwytem. Teraz było jednak inaczej, mijał trzeci kwadrans i bez żadnego skrępowania toczyły się dyskusje o wyższości kawy jednej firmy nad drugą, albo o tym dlaczego trampki to najlepsze obuwie (zanim człowiek się nabawi artretyzmu oczywiście).
Korpulentna blondynka o pucułowatej twarzy, spoconym czole i ustach agresywnie czerwonych wymachiwała ekstatycznie ręką ściskając plik papierów i notatek, i opowiadając o tym jak to ten czy inny profesor wyprowadził tego czy tamtego studenta z okowów własnych ograniczeń. Nikt nie słuchał, a wycieczka szła powoli dalej, aż do dużej sali z projektorem.
Ów sala przypominała kino: czarne ściany i sufit, malutka scena-podest nad którą górował biały prostokąt na którym za pewne projektor zakupiony za dotacje unijne wyświetli "wyśmienite prace" (wymęczone "gówno" jakichś dobrze sytuowanych dupolizów na smyczy wykładowcy).
Wszyscy ludzie tworzący wycieczkę zaczęli siadać na laminowanej wykładzinie, i nie przerywając rozmowy, pominęli fakt, że projekcja się zaczęła. Powoli jednak, wraz z coraz agresywniejszymi prośbami o ciszę, spokój na sali nastał.

Przeleciało kilka slajdów, jakiś facet o głosie namiętnym jak skorupa małża, wypluwał w mikrofon słowa masturbując się werbalnie nad tym, co sam mówi.
Pułap górnolotności wywodu i ilość dygresji doprowadziły by lód do wrzenia, a przeciętnego słuchacza do próby odrąbania głowy mówcy jednak odległość, ilość osób i konwenans oraz postawa moralna znalazły ujście dla emocji w bardziej kreatywny sposób.
Odwróciłem się i wyciągnąłem z torby notatnik i czerwony długopis po czym nakreśliłem na kartce kilka liter...


czwartek, 25 września 2014

16-24/ 09 2014

Dobra bo miałem mega, ale to bardzo mega dziwny sen którego fragmenty przerobię na krótkie opowiadanie oraz wczorajszy sen, który był również osobliwością...

A teraz uwaga! pierwsze erotycznie senne opowiadanie pod tytułem "Ta kotka ma centki w niestosownych miejscach"

Dochodziła godzina 3 nad ranem i wszyscy goście byli już znużeni zabawą. O ile jeszcze kilka osób podrygiwało w rytm zeszłorocznych hitów muzyki popularnej, o tyle gro odwiedzających mieszkanie leżało teraz na kanapach, krzesłach fotelach czy stołach dopalając papierosy, dopijając drinki lub nie kryjąc się, dopuszczając się czynów gorszących w kącie za drzewkiem cytrynowym albo w toalecie.

Emma leżała na kozetce patrząc się na swoje długie i smukłe nogi. Trzymając drink w lewej dłoni i papierosa w prawej, otumaniona nocną zabawą i alkoholem, oszołomiona rozejrzała się dookoła:
nudne kremowo-żółte ściany z bezosobowymi obrazkami z ikei, plakatami z panoramą Nowego Jorku oraz roześmianym portretem Marylin Monroe. Szary dywan na ciemnej podłodze pokrytej panelami lub parkietem. Głośna muzyka.
Na plażowym krześle obok leżała odwrócona plecami jakaś szatynka w czerwonej koszuli w kratkę i obrzydliwie głośno-seledynowych majtkach.
Znowu ta głośna muzyka...
Emma znowu popatrzyła na swoje nogi.
Cholernie zgrabne nogi i jakąś dłoń o dobrze wypiłowanych, czerwonych paznokciach jak z kreskówki, która opuszkami palców gładziła wewnętrzną stronę lewego uda...
Dziewczyna podniosła wzrok i zobaczyła parę ostrych, prawie kocich oczu o zadartych kącikach.
Bystre, żywo zielone tęczówki wydawały się jakimś surrealistycznym omenem.

Macantka była bardzo młoda, miała najwyżej dwadzieścia lat. Była ubrana w żenująco kiczowe body, centkowane niczym dziki kot, czarne kabaretki i w komplecie do body, futrzane, kocie uszka na opasce.
Ciemno-kasztanowe włosy ścięte na okrągło i mocno wymalowane na czarno powieki powodowały, że wyglądała jakby ją ktoś żywcem wyrwał z przed pięciu dekad.
Małe i wąskie wargi, w parze do paznokci, pokryte były dziką czerwienią, która zwłaszcza nad ranem, wydawała się być wciąż gorącą krwią.

Emma zacisnęła udami dłoń, która zbliżyła się niebezpiecznie blisko jej krocza.
Kolejny raz spojrzała na swoje nogi i tym razem zdumiała się, spostrzegając dziwne wzory na swoich udach i łydkach. Były to, a jakże!, kocie centki, pręgi i pasy układające się w niezrozumiałe linie nie wyżej jak 3/4 długości uda.

Obmacująca dziewczyna przybliżyła usta do krawędzi kieliszka i wysuwając raz za razem języka zaczęła wylizywać jak, kociak blado zielony w kolorze drink. Jęczała przy tym namiętnie gdyż jedną dłonią dobierała się do krocza Emmy, a drugą, wykonywała mocne ruchy po własnym łonie.

Emma odwróciła i oparła głowę na oparciu kozetki. Świat przestał mieć znaczenie. Zasady przestały obowiązywać, a kolejna para dołączyła do lekko rozproszonej orgii.


A teraz sen:

Purpurowo-czarne niebo nad plażą i poszarpane fragmenty różowego dysku słońca wynurzającego się znad horyzontu sygnalizowały dziwną porę doby, która mogła być jednocześnie wschodem jak i zachodem Słońca.
Ciemnobeżowy piasek szeleścił pod stopami kiedy wraz z dwójką bliżej nieokreślonych przyjaciół kierowałem się w stronę osamotnionej resztki domu- dwóch skrzyżowanych ścian i kilku rozrzuconych cegieł.
Usiedliśmy w środku, otworzyliśmy piwo, wino i cydr, i zaczęliśmy rozmawiać.

Nagle dostrzegłem, że w ścianie lasu otwierają się jakby drzwi z których z jękiem wychodzi rozpuszczający się gigantyczny krab w cylindrze. Obserwujemy w milczeniu jak stworzenie sunie w kierunku morza, w którym szybko niknie z sykiem jaki towarzyszy każdemu rozgrzanemu tworzywu zanurzonemu w wodzie.

Wstaję i bez chwili wahania wchodzę do "środka".
Las się pali. Płonie każdy krzak i każda gałąź.
Nieopodal wejścia jest identyczna ruina, do której podbiegam i wyglądam przez pusty otwór po oknie.
Kilka metrów ode mnie widzę wielkiego, pluszowego misia-przytulankę w brytyjskim kasku okopowym z pierwszej wojny światowej i karabinie w jednej z łap.
Wyczuł mnie i kieruje się w moją stronę.
Słyszę jak moi towarzysze wołają mnie, uciekam do nich.
Podbiega do mnie jakaś dziewczyna w zimowym palcie z futrzanym wykończeniem i pomponami: "Patrz patrz!" krzyczy "przyszła dostawa!" i wykłada przede mną karton po owocach, a tam, wojskowe spodnie. Bojówki.
Wyciągam jedną parę, ale to nie to. Sięgam po kolejną i mam:
-Patrzcie! to są właśnie moje spodnie!
-Przecież masz takie same na sobie. Nie rozumiem twojego zachwytu- mówi ktoś z oburzeniem
-Tak, pozornie masz rację, ale przyjrzyj się! -podaję spodnie i każdy je dotyka dłonią- są pokryte gumą! Teraz wygram z ogniem i misiem! -podbudowany dostawą i pomrukiem zachwytu moich towarzyszy, wchodzę w płonący świat wewnątrz lasu. Ogień mnie nie parzy więc biegnę na miśka i z wyskoku kopię go w pysk. Zaskoczony stwór chwieje się i pada na plecy szybko łapiąc ogień i zamieniając się w hałdę rozżarzonego śmiecia. Pożar się kończy i wstaje nowy dzień.
Moi przyjaciele przybiegają do mnie i wiwatując, ściskają mnie z twarzami pełnymi łez i uśmiechu.

Koniec

*był jeszcze jeden sen ale dotyczy on osoby, której właściwie nie znam, więc zachowam go dla siebie.

środa, 3 września 2014

02/03 - 09 - 2014

Dawno nic nie było, cóż, bywa.

Jadę tramwajem. Jest wczesne lato, godzina między 9 a 10 rano.
Postrzępione plamy światłą tańczą po drewnianej podłodze, rozglądam się dookoła:
tramwaj jest dosyć stary, wygląda jak z lat 40- wnętrze wykończone drewnem o ciepłej, prawie czerwonej barwie. W środku siedzi kontroler biletów ubrany w granatowy mundur z jasnymi guzikami i niską czapką z lakierowany, czarnym daszkiem. Po przeciwnej stornie do mnie siedzi jakaś starsza kobieta z koszykiem.
Wyglądam przez okno.
Dawno temu zniszczone miasto jest kompletnie zarośnięte przez chwasty, trawy i krzaki z pośród których czasami wystaje fragment betonowej konstrukcji, czasem przebija się resztka jakiegoś graffiti.

Dojeżdżam do stacji. Jest to dawny peron kolejowy, wygląda jak wyrwany z katalogu o sztuce art noveaux- roślinne ornamenty, dużo szkła spiętego metalem.
Na peronie czeka na mnie kobieta w średnim wieku ubrana w lekki, beżowy płaszcz, czarne lakierki i czerwony, moherowy beret. Prowadzi mnie przez korytarz podziemny, następnie ulicami do jakiegoś blokowiska.

Wszystko co tylko stworzył człowiek jest spowite zieloną firanką bluszczy, krzaków i roślinności błyszczących swą soczystością w świetle słońca. Liczni pracownicy ubrani w staromodne kombinezony, przywodzące na myśl XIX wiek, walczą by oczyścić mury i samochody z flory, która najwidoczniej co noc próbuje zabrać z powrotem cały teren pod swą opiekę.
Ludzie nie są tu panami jak dawniej. Trzeba walczyć o każdy skrawek asfaltu czy chodnika.

Kobieta bez słowa doprowadza mnie do klatki, wprowadza mnie do windy i jedzie ze mną na ostatnie piętro do mieszkanie gdzie znajduje się "baza".

Czysty i przepełniony różnymi zapachami pokój nie ma wyraźnego podziału na kuchnię czy sypialnie, jest to przestrzeń wypełniona dywanami, poduszkami i łóżkami, i przywodzi na myśl loże maharadży pośrodku której, przy wyjściu na balkon, leży zgrabna dziewczyna wpatrzona w wziernik lunety.
Tajemnicza kobieta w płaszczu nastawia wodę po czym wychodzi z mieszkania mówiąc coś w nieznanym mi języku.
Siadam obok dziewczyny, która przez kolejne kilka minut w bezruchu przygląda się w to, co dzieje się na dachu budynku na przeciwko.
Budynek ten jest prawie kompletnie zarośnięty ale widać, że to typowy wieżowiec z płyty na którego dachu znajduje się lądowisko dla helikopterów oznaczone wielką czarną literą "H".
Kładę się koło dziewczyny na stercie poduszek i sięgam po leżącą obok lornetkę i obserwuję w milczeniu jak, najpierw, na dach wchodzi tajemnicza kobieta, a po chwili jak podlatuje po nią helikopter i zabiera ją w bliżej nieokreślonym kierunku.

Dziewczyna obok mnie przeciąga się, kładzie na boku popierając głowę na lewej ręce i uśmiecha się sennie.
Przyglądam się jej. Właściwie gapię się na nią i jej ciało.
Ma jasne, bardzo gęste blond włosy z przystrzyżoną na równo grzywką. Lekko dziecięca, owalna twarz na której znajdują się dość blade usta wykrzywione w zadziorny uśmiech, ciemne oczy i lekko zadarty, mały nos obsypany piegami.
Biała koszulka z wysokim kołnierzykiem opina jej drobne piersi, załamuj się lekko na tali i tylko nieznacznie graniczy z kremowymi majtkami. Nie jestem pewien czy to majtki czy może dół od bikini ale zostaje przyłapany na zwyczajnym gapieniu się. W całości wygląda jak wyrwana z lat 60. Wygląda tak dobrze, że nie jestem w stanie się skupić na czymkolwiek innym poza jej fizycznością. Jej prosta uroda jest ascetycznie piękna i pobudzająca. Wiem, że mam coś ważnego do zrobienia ale tylko patrzę się jak na czworakach podchodzi do mnie i siada mi między nogami.
Opieram się plecami o łóżko, nogi przed chwilą miałem złożone po turecku ale teraz niemalże na moim kroczu siedzi pachnąca morzem i kwiatami blondynka o magnetycznej aurze.

Bawi się mną, śmieje, kokietuje i flirtuje, a ja walczę sam ze sobą, z moim ciałem. Z jej ciałem.
Pyta się mnie o coś, uśmiecha się i przytula jakby nie widziała mnie długi czas. Nadal nie wiem kim ona jest ale ją znam.
Przytulam ją.
Czuję jak jej drobne piersi przyciskają się do mojej klatki piersiowej. Oplata swoje ręce i nogi wokół mnie.
Nie ważne czy jest diabłem, bogiem, duchem czy wiedźmą, nie chcę żeby ten pocałunek się kiedykolwiek miał skończyć ale wiem, że zaraz to nastąpi bo inaczej się zwyczajnie uduszę.
Łapię głęboki wdech gdy dziewczyna przytula mnie i szepcze mi do ucha:
-Marie bardzo mi pomogła, wiesz? Opiekowała się mną kiedy nie było cię tutaj - czułem lekki wyrzut w jej głosie, wyrzut który zamaskowała uśmiechem.
Wiem, że to sen. Zaczynam się trochę denerwować bo nie umiem się zdecydować czy chcę się z nią kochać, czy chcę z nią rozmawiać czy przytulać i napawać cudownością jej ciała i obecności.
Wiem, że to jest tylko sen.
Mówię jej, że nie wiem co zrobić, że jestem skołatany całą sytuacją, że mam ochotą na wszystko ale jest za mało czasu, a ona się tylko ze mnie śmieje i mnie przytula. Pociesza mnie.

Słońce zaczyna powoli zachodzić.
Niebo z różowego zaczyna być czerwone. Morze lasu zza okna przybiera brunatną barwę. Czajnik od dawna syczy i pluje gotującą się wodą ale ja tylko wyciągam ręce do niej  i płaczę:
-W innym świecie mogłam zabić milion ludzi, mogłam umrzeć, zdobyć sławę ale zamiast tego siedzę tutaj i patrzę jak się rozklejasz- zaśmiała się serdecznie- chyba jestem idiotką, że właśnie tutaj się z tobą spotkałam.
-Czy to tylko sen? Mam wrażenie, że już nigdy się nie spotkamy, a ja tak bardzo chcę cię oglądać, rozmawiać z tobą.
-Mmm, to zależy... Powstrzymaj mnie przed śmiercią to będę twoją. Na zawsze.
-Ale jak? Nie rozumiem. To tylko sen, po co mi dajesz zagadkę? Przecież jutro wieczorem będziesz leżeć tutaj z karabinem snajperskim i będziesz zabijać! Co mogę zrobić?
Ale nie odpowiedziała nic tylko znowu się uśmiechnęła i mnie pocałowała trzymając moją twarz w dłoniach.

Nie chcę się budzić ale się budzę. Sen przypomni mi się kilka godzin później.
Tak bardzo nie chcę mieć depresji, nie chcę spędzić kolejnego dnia w świecie, w którym nie umiem walczyć, ale to jest właśnie jawa.

Ten kawałek idealnie oddaje moje odczucia nt. tego snu.

sobota, 15 marca 2014

14/15-03-2014

Miałem pewne opory przed streszczeniem dzisiejszego snu bo to czysta pornografia, że dawno mi się nic tak konkretnie nie śniło to niech będzie.

Wszystkie imiona i postacie są efektem mojej podświadomości. Jeśli jakieś motywy były wielowarstwową plechą zdarzeń rozbiłem je na czynniki pierwsze, ułatwiajac sobie narrację.


Bliżej nieokreślone miasto, część o naleciałościach dawnej industrialnej świetności obecnie brudne i podupadające.
Idę przez metalową kładkę zawieszoną pod sufitem niskiej hali targowej, ponad dachami kontenerów i boksów handlowych. W dole jest mały ruch. Kilka otwartych sklepów niespecjalnie nęci asortymentem pojedyńcze zagubione dusze, które raczej z przyzwyczajenia niż z potrzeby i możliwości zaspokojenia tej konsumpcyjnej siły nabywczej przybyły do tego miejsca.
Metalowa kładka jest solidnie umocowana systemem metalowych linek i stelaży.
Idę w towarzystwie dwóch młodych kobiet: drobnej blondynki i szczupłej brunetki.
Blondynka jest ubrana w jasną koszulę, dżinsy i tenisówki. Jej twarz ma regularne rysy ale nie da się powiedzieć żeby była ładna lub chociaż urocza, ale ma zdecydowanie przenikliwe spojrzenie, które ratuje ją przed byciem brzydką. To, oraz długie i zadbane włosy oraz wypielęgnowane dłonie z fantazyjnie wymalowanymi paznokciami o absolutnie niepraktycznje długości.
Brunetka natomiast ma fantastyczną figurę- zgrabna pupa i długie nogi opięte są w czarne, lateksowe spodnie. Pełny biust i płaski brzuch, delikatne ramiona, równie zadbane jak w przypadku blondynki dłonie ale z czerwonymi paznokciami w kształcie migdału. Bardzo długie, prawie czarne włosy podskakują z każdym krokiem. Cała lekko podskakuje przez bardzo wysokie, czarne szpilki, które wybijają się cienkiej blasze kładki.
Prawdziwym mankamentem urody brunetki jest koszmarny makijaż, który ogranicza się do jażeniowo-różowej szminka na dość szerokich wargach, które wyglądają prawie komicznie.
Dochodzimy kładką do tarasu piętra i przechodzimy koło kilki pustych boksów wyglądających jak pomieszczenia biurowe. Blondynka otwiera jedne z drzwi i we trójkę wchodzimy do środka.
Wnętrze tego boksu jest wyposażone w jedno brunatne biurko, skórzane, obrotowe krzesło biurowe i metalowej szafki na dokumenty.
Opieram się tyłkiem o biurko, a przede mną klęka brunetka, rozpina mi rozporek i zaczyna lizać i całować mojego penisa. Mimo oczywistej reakcji mojego ciała chce mi się śmiać- komiczny róż szminki jaki wybrała jest niemożliwy do przeskoczenia, a teraz dodatkowo, włożyła czarne okulary przeciwsłoneczne.
Ta niepoważna dla mnie sytuacja trwa kilka minut do czasu, kiedy znudzona blondynka kopie brunetkę i mówi, że "czas się zbierać". Brunetka jest zakłopotana i robi minę, jakby właśnie coś zawiodła, zrobiła coś źle i odniosła porażkę, i faktycznie tak było bo, czegokolwiek się spodziewała, nie udało jej się.
Schowałem oblepionego krzykliwie różowym kolorem penisa do majtek lekko zawiedziony, że właściwie nie stało się nic interesującego.

Przed halą, na słonecznym placyku koło śmietników, stał duży biały mercedes dostawczy, którego tablica rozdzielcza i reszta wnętrza były składem śmieci, papierków bo batonach i dokumentów dostawczych.
Mężczyzna do którego zwracam się per "wujek" grzebie coś w kablach, to wyjmuje przednią szybę, to wrzuca coś w przestrzeń ładowni, to znowu coś szuka pod fotelem kierowcy i tak w kółko. Pomagam mu nie mając zielonego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi do momentu, kiedy jakaś stara, zrzędliwa baba o jastrzębio haczykowatym nosie nie zaczyna wszystkich pouczać, jak w ogóle powinno się sprzątać samochody ciężarowe i dostawcze, jeśli w środku są dokumenty tranzytowe. (tutaj zaczyna się psychodela)
Wychodzę z piwnicy z wiadrem szczurów, które znikają na słońcu, rzucam arbuzem w kobietę a rozbawiony "wujek" podjeżdża duża lorą holowniczą, podłącza łańcuchy i linki i wciąga nieprzytomną kobietę na samochód i krzycząc do mnie odjeżdża:"Karol! Milion dollarów! chłopie! niesamowite!"
"Nareszcie!" mówię sam do siebie, wyciągam zaślepkę w suficie samochodu nad miejscem pasażera, wychylam się przez dziurę po przedniej szybie i z mojej lewej strony, z samego narożnika tuż przy słupku wspornikowym dachu otwieram kolejną skrytkę, z której wyciągam wymiętolony banknot pięćdziesięcio złotowy.
Ześlizguję się po masce na beton i stwierdzam, że przeleciałbym tamtą blondynkę.

Koniec

środa, 5 marca 2014

04/05-03-2013


Szpital lub akademia. •kilka lat temu śniła mi się ta lokalizacja i była szara, cicha i ponura, moja babcia mnie oprowadzała po tym miejscu we śnie•

Duża, jasna sala o wysokim, 15 metrowym suficie nie miała prawie żadnego wyposażenia- po środku sali stał stół operacyjny, przy ścianach znajdowały się ławeczki jak z poczekalni do przychodni: segmentowe krzesełka na jednej ramie, a przy wejściu stało białe biurko z bezimienną, pozbawioną twarzy pielęgniarką z końca PRL-u.

Stoję w tej sali, przyglądam się otoczeniu. Na stole operacyjnym siadają zmarłe krewne: babcia i ciotka, zmarłe siostry. Ubrane są niczym Matka Teresa z Kalkuty- jasne szaty, jasno-błękitna husta zakrywająca prawie całą głowę i twarz.
Z ciał zostały im czarne szkielety pokryte resztkami równie czarnej, gnijącej tkanki mięśniowej, która tworzy ażurową pajęczynę włokien rozpiętą pomiędzy kośćmi.
Naszą trójkę zaczyna otaczać pełno lekarzy, pielęgniarek i sanitariuszy. Wszystko i wszyscy są przesadnie sterylni oraz pozbawieni twarzy, oczu czy włosów; są jak kukły. Napierają na mnie i próbują mi zerwać twarz; chcą mnie pozbawić mojej osobowości, zabić mnie i zjeść moją duszę.
Moja ciotka podnosi lekko głowę i ukazuje mi kawałek swojej dolnej szczęki z czarno-żółtymi zębami, które wydają się być wyszczerzone, prawie uśmiechnięte.
Zaczynam walczyć z motłochem kukieł. Wyciągam z serca rozżarzony miecz i ucinam najpierw dłonie, a później na ślepo siepię, siekam i krzyczę, że nikt ani nic nigdy nie dostanie ani mnie, ani mojej duszy, choćbym miał zabić każdego boga i diabła, nic nie zagarnie Świątyni Mojego Jestestwa.
Kukły się mnożą i mnożą. Ich trup ściele podłogę i po dłuższej chwili sterta zaczyna rosnąć, a wraz z nią, "wspinam się" coraz wyżej sufitu pomieszczenia do momentu, kiedy mogę się przebić mieczem przez jasną warstwę: wysypuję się przez sufit w przestworza nieba. Spadam w dół, przez i przebijam się przez dach mojego domu, w moim pokoju na poddaszu, w moje ciało.

Budzę się.

niedziela, 23 lutego 2014

22/23-02-2014

Bliżejnieokreślone, nadmorskie miasto. Lato, późne popołudnie.

Chodzę po przystani jachtowej gdzie wesołe dziewczyny rozdają wszystkim drinki z palemkami i owoce cytrusowe. Zaczyna grać muzyka. Niebo jest różowo-purpurowe z soczyście pomarańczowymi chmurami gdzieś na krańcach widnokręgu.

Podchodzi do mnie Ewa*. Jest szczupła i ma naprawdę dobrą figurę ale niespecjalnie uroczą twarz. Jest uśmiechnięta, ubrana w jaskrawo zielone bikini i pareo pod kolor. Zaciąga mnie do miejsca z basenami.
Układ basenów wymaga pewnego objaśnienia:
Są to baseny z naturalną wodą morską, dokładnie 3 zbiorniki- jeden duży, a za nim dwa mniejsze, których łączna powierzchnia odpowiada temu większemu.
Między mniejszymi basenami jest wąska śćieżka, która prowadzi do schodków, które wychodzą na plażę.
Każdy basen ma stonowaną, podwodną iluminację przez co cała sceneria wygląda jak żywcem wyrwana z filmu z lat osiemdziesiątych.
Ogólnie, jest to bardzo fajne miejsce, gdzie, co dziwne, nie ma nikogo.

Ewa siada na brzegu basenu i zaczyna mi opowiadać różne rzeczy na temat swojego brata i chłopaka. Często się śmieje, wybucha płaczem, znowu śmiechem i tak w koło.
W pewnym momencie przerywa swoją opowieść, stwierdza, że powiedziała już wszystko; wstaje i wychodzi po schodkach na plaże.

Niebo zdążyło zaciągnąć się głębią granatowej barwy z pojedyńczymi gwiazdami lekko przebijającymi aplę tego ciemnego koloru.

Plaża jak i każde inne miejsce w mieście jest oświetlone zielonkawymi lampami jarzeniowymi lub białymi neonami. Na ulicach jest mały ruch samochodowy ale całkiem sporo zwykłych ludzi ubranych w stroje plażowe.
Na chodnikach oraz wszędzie tam, gdzie ludzkie nogi mogą stanąć, jest warstwa piasku. Zastanawiam się czy ludzią nieprzeszkadza ten wszechobecny piasek, władze miasta powinny przecież postawić jakieś ekrany żeby nie wwiewało piasku z plaży no i ktoś powinien to posprzątać, przynajmniej takie jest moje wrażenie ale najwidoczniej tylko moje.

***

Jestem w trampkach i dżinsach, skaczę przez ognisko.


Koniec

*) imię zostało zmienione.

środa, 19 lutego 2014

18/19-02-2014

Katowice, zimne lato, dzień.

Przechadzam się po opuszczonym lub wyludnionym mieście w towarzystwie żura/zombie i jakiejś kobiety, która cały czas mi wmawia, że jest moją matką.
Mężczyzna szybko się ulatnia (będzie się później notorycznie pojawiać i znikać) kiedy przechodzimy przez portal w wysokim murze nowego budownictwa. Jest to adaptacja i rozbudowa starej kamienicy i jakiegoświeżowca mieszkalnego. Jasna fasada wydaje się jeszcze bardziej świetlista na tle jasnego, błękitnego nieba.
Najwyższy budynek ma około 35 pięter, wznosi się na skarpie w którą to wtopiony został budynek- chyba garaż z wielką bramą.
Dookoła znajduje się wiele mniejszych ale połączonych ze sobą budynków o wyraźnych cechach kamienic, czynszówek czy małych bloków z płyty, które jakiś fanatyczny architekt ujednolicił z wyglądu, połączył w ciąg uzupełniając przerwy pomiędzy posesjami tworząc jeden wielki okrąg- gigantyczny mur broniący wcześniej wymienionego wieżowca.
Po placach i uliczkach tego nierównego terenu walają się deski, puste worki, kawałki styropianu. Wszystko wygląda jakby ktoś nagle kazał całej ekipie remontowej zejść z roboty kiedy tylko wszystkie budynki zostały ujednolicone z zewnątrz.

Wchodzimy do środka wieżowca. Kobieta nadal za mną łazi ale po drodze gdzieś się zaszywa.
Windy niedziałają, nawet ich nie ma. Na każdym piętrze czarne otwory, w których powinny znajdować się drzwi, wyje wiatr natomiast część mieszkań ma drzwi ale żadne z nich nie są zamknięte.
Tutaj również wszędzie są resztki materiałów budowlanych i folie oraz groszek ze styropianu.

Na jednym z ostatnich pięter znajduję kilka materacy, koce. W jakimś schowku na miotły znajduję kilka zaszuszonych zwłok.

Koniec

wtorek, 18 lutego 2014

17/18-02-2014

Rzeszów, późne popłudnie.

Wchodzę do mieszkania w akademiku, w typowym komunistycznym bloku z płyty.
Jest trochę brudno. Układa pokoju to bardzo koślawe "L" z lekko wysuniętą częścią na przeciwko drzwi wejściowych- jest tam okno z widokiem na miasto. Drugie okno, też jakby wysunięte, jest na prawo od drzwi. Po lewej, tuż obok wejścia znajduje się wnęka z łóżkiem, kolejne są na środku pokoju i pod oknem po prawej, na którym leżę.
Przez pokój przewija się trochę ludzi, którzy zwyczajnie wchodzą, rozmawiają i wychodzą.
Na łóżku przy drzwiach siedzi oparty o ścianę jakiś koleś i dziewczyna, wszyscy rozmawiamy i śmiejemy się.

W pewnym momencie do pokoju wpełza na czworakach Justyna*, moja dawna dziewczyna.
Jest bardzo miła, dużo się uśmiecha i jest kompletnie naga.
Opowiada mi o tym jak to teraz pracuje w sklepie monopolowym z mojej okolicy, że zmieniła się, że zaczęła brać różne narkotyki, później przestała i to ją wyprostowało, że przestałą czytać tanią fantastykę i zaczęła golić nogi. Jednak, cokolwiek by nie mówiła, bardziej mnie interesowały owłosione okonie i karnasie biegajace na chudych nóżkach po dywanie.

Słońce leniwie zaszło za linię horyzontu i granatowy welur nocnego nieba przykrył miasto oraz większą część pomieszczenia oświetlanego teraz przez małą lampkę obok łóżka na którym siedziałem z Justyną i przez mocniejsze źródło światła nad łóżkiem młodej pary z łóżka naprzeciwko.
Musiałem dociec co daje im tak dużo światła, więc usiadłem na ich łóżku i zacząłem badać ściany i kąty.
Przez cały czas jak szukałem źródła światła dudniła mi jakaś melodia nad głową, więc zwyczajnie spojrzałem w zwyż: sufit kolejnego piętra nie był przytwierdzony do ściany nad łóżkiem, była tam spora szpara z której lało się światło, dochodziły dźwięki imprezy, leciała muzyka i był też, w tej szczelinie, uwięziony karp, który gadał coś w stylu:"ej mały, chcesz może coca-colę?".

Doszło do mnie, że melodia, którą słyszę to "Rocka-rolla" Judas Priest**.
W tym momencie obudziłem się.

Koniec

*) imię zostało zmienione
**) http://youtu.be/mxwtk74ApDU

niedziela, 16 lutego 2014

15/16-02-2014

Amsterdam, jesień.

Mieszkam wraz z rodziną w małym mieszkaniu na poddaszu, jednak szybko zaczyna ono rosnąć. Pomieszczenia robią się coraz przestronniejsze, aż do momentu, kiedy jest to wielka willa z ogrodem angielskim i moja rodzina znika.

Leżę na łóżku, na stercie poduszek niczym maharadża. Na przeciwko przy komputerze siedzi brat (gdzieś po drodze znika).
Przez pokój przewija mi się sporo dziewczyn, jedna z nich siada na łóżku obok mnie, druga siada na różku łóżka. Rozmawiamy. Jedna z dziewczyn znika wraz z morfowaniem pomieszczenia druga nieśmiało kładzie się obok mnie. Jest mi głupio bo mam erekcję ale ona jest na tyle nieśmiała i nie wie co zrobić, że jak ją lekko przyciągam do siebie, od razu zasypia. Okazuje się, że to moja znajoma z przed lat, Anna*.

Jesteśmy na dworzu, przechadzamy się ulicą na której nie ma ruchu.
Zachodzimy na komisariat policji. Anna narzeka, że szpilki obcierają jej stopy, że nacodzień w nich nie chodzi.

Znowu willa, podchodzi do mnie lokaj:"Panie Bon Jovi, ukradli nam szafę, proszę wziąć prysznic".
Łazienka i salon w dwóch wariantach przenikają się, obrazy skaczą i trudno określić co to za pomieszczenie.
Jestem młody Bon Jovi.
Myję się, mam pod napletkiem kołtun włosów, których się nie da do końca usunąć. Moje ciało się kurczy.
Wypluwam organy wewnętrzne, które więdną i wyparowują.
Podłoga się rusza.
Kolory przestają mieć znaczenie.

Lokaj okazuje się być ramą okienną w smokingu.

Anna zamienia się w obraz olejny.


KONIEC

*) imię zostało zmienione