poniedziałek, 4 stycznia 2016

3/4-1-16

Ciepły dzień tonął w białej, gęstej zawiesinie mgły, która jak mleko w esencji herbacianej, chciwymi szponamy fraktali próła gdzieś w niewiadomym kierunku.
Żwirkowa szosa oddzielała dwa domy; po lewej: czarny, piętrowy dworek z deski z podcieniowym gankiem, po prawej: niski, seledynowy, bogato zdobiony domek drewniany w stylu syberyjskim.
Keith Richards wbił widelec w talerz, na którym odparowywał kawał wygotowanej szynki. Rozejrzał się z obrzydzeniem po pokoju. Jego zasuszona, wisząca morda archaicznego ćpuna wyłoniła się spod szaro-brunatnych, tłustych pukli związanych purpurową, mokrą od potu apaszką.
Pokój urządzony był w stylu biednego Paryża ery najgorszej dekadencji.
Na jasnych bukowych deskach stały puste butelki po winie, w kącie jakaś donica z mumią kwiatu, na środku metalowy stolik ze szklanym blatem i ratanowe krzesło, na którym spoczywał muzyk.
Ściany obskurne, z popękanym tynkiem na którego powierzchni z pod łuszczącej się seledynowej farby przebijała jeszcze starsza żółta emulsja ścienna, która lata świetności miała jakieś siedemdziesiąt lat temu. A może i sto?

Do pokoju wszedł młody mężczyzna, któremu pomiędzy nogami przemknęły dwa koty.
Mężczyzna miał twarz bez wyrazu, regularne rysy i ukrytą pod skórą czaszkę o delikatnie zaznaczonej linii szczęki tonącej gdzieś w burzy jasnych włosów, która zdawała się nie być brodą ale nie mogła być włosami ze skalpu.

Podłoga zatrzeszczała i długa deska biegnąca od futryny przez całą długość pokoju aż do ściany z oknem na przeciwko ugieła się, chwiejąc lekko stolikiem w momencie, kiedy wskakiwał nań jeden z kotów.
Bury kocór w czarne paski, o jasnym podbrzuszu i jasno-szarych paskach na pysku zatrzymał się na krawędzi blatu obierając azymut na mięso przybite do talerza widelcem dzierżonym w suchej ręce Keith'a.
Drugi kot, lekko otyły białas w czarne plamy bez zastanowienia wyskoczył przez okno, chwilę się pokotłował po małym tarasie i zniknął gdzieś na zewnątrz.

Mężczyźni popatrzeli po sobie.

Keith poluzował chwyt widelca, zezwalając buremu pasiakowi przystąpić do uczty. Wstał z prawie słyszalnym bólem wszystkich swoich kości i oparł się na barkach młodszego. Wypluł jadowicie, że jak jeszcze raz wejdzie bez pukania to zwariuje, po czym polecił poszukać "krówki"- białego kota w czarne plamy.

Obaj udali się do kuchni po siatkę, widły i resztę oczywistych przedmiotów do odzyskania kota. Zeszli krętymi i trzeszczącymi schodami pomalowanymi farbą olejną na jasny brąz w dół, wyszli na dwór tonąc w duszącej mgle, która gotowała się w żarze białego słońca.

Keith klnąć jak stary szyper, który dawno nic nie złapał, przeszedł przez żwirową szosę i wzbijając asymetrycznym krokiem kurz stanął przed drzwiami seledynowego domku:

-Halo?! Brajanek znowu wypuścił Hansa na dwór, chyba wskoczył na wasz dach!...
-Już, już...! - dobiegło z środka. Drzwi uchyliły się i ponownie, jak przed chwilą, czmychnął biało-czarny kot, pomykając gdzieś na piętro.
-Jasna kurwa o burej dupie! - wyrzygał staruch widząc jak kot jednym susem wskakuje z szosy w okno, z którego przed chwilą wyskoczył.

Drzwi się zamknęły, a mężczyźni wyszli na środek szosy, obejrzeli się i zobaczyli na balkonie seledynowej chatki wielkiego, szaro-biało-czarnego szczura o odnóżach tarantuli. Na oko miał metr i śmierdział.

-No i kurwa pięknie, ty zjebie. Wracaj do tej swojej pierdolonej matki szmaty Dżesiki, dziwki kurwa burej dupy zasranej kurwa jego pierdolona mać.


- KONIEC -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz