środa, 3 września 2014

02/03 - 09 - 2014

Dawno nic nie było, cóż, bywa.

Jadę tramwajem. Jest wczesne lato, godzina między 9 a 10 rano.
Postrzępione plamy światłą tańczą po drewnianej podłodze, rozglądam się dookoła:
tramwaj jest dosyć stary, wygląda jak z lat 40- wnętrze wykończone drewnem o ciepłej, prawie czerwonej barwie. W środku siedzi kontroler biletów ubrany w granatowy mundur z jasnymi guzikami i niską czapką z lakierowany, czarnym daszkiem. Po przeciwnej stornie do mnie siedzi jakaś starsza kobieta z koszykiem.
Wyglądam przez okno.
Dawno temu zniszczone miasto jest kompletnie zarośnięte przez chwasty, trawy i krzaki z pośród których czasami wystaje fragment betonowej konstrukcji, czasem przebija się resztka jakiegoś graffiti.

Dojeżdżam do stacji. Jest to dawny peron kolejowy, wygląda jak wyrwany z katalogu o sztuce art noveaux- roślinne ornamenty, dużo szkła spiętego metalem.
Na peronie czeka na mnie kobieta w średnim wieku ubrana w lekki, beżowy płaszcz, czarne lakierki i czerwony, moherowy beret. Prowadzi mnie przez korytarz podziemny, następnie ulicami do jakiegoś blokowiska.

Wszystko co tylko stworzył człowiek jest spowite zieloną firanką bluszczy, krzaków i roślinności błyszczących swą soczystością w świetle słońca. Liczni pracownicy ubrani w staromodne kombinezony, przywodzące na myśl XIX wiek, walczą by oczyścić mury i samochody z flory, która najwidoczniej co noc próbuje zabrać z powrotem cały teren pod swą opiekę.
Ludzie nie są tu panami jak dawniej. Trzeba walczyć o każdy skrawek asfaltu czy chodnika.

Kobieta bez słowa doprowadza mnie do klatki, wprowadza mnie do windy i jedzie ze mną na ostatnie piętro do mieszkanie gdzie znajduje się "baza".

Czysty i przepełniony różnymi zapachami pokój nie ma wyraźnego podziału na kuchnię czy sypialnie, jest to przestrzeń wypełniona dywanami, poduszkami i łóżkami, i przywodzi na myśl loże maharadży pośrodku której, przy wyjściu na balkon, leży zgrabna dziewczyna wpatrzona w wziernik lunety.
Tajemnicza kobieta w płaszczu nastawia wodę po czym wychodzi z mieszkania mówiąc coś w nieznanym mi języku.
Siadam obok dziewczyny, która przez kolejne kilka minut w bezruchu przygląda się w to, co dzieje się na dachu budynku na przeciwko.
Budynek ten jest prawie kompletnie zarośnięty ale widać, że to typowy wieżowiec z płyty na którego dachu znajduje się lądowisko dla helikopterów oznaczone wielką czarną literą "H".
Kładę się koło dziewczyny na stercie poduszek i sięgam po leżącą obok lornetkę i obserwuję w milczeniu jak, najpierw, na dach wchodzi tajemnicza kobieta, a po chwili jak podlatuje po nią helikopter i zabiera ją w bliżej nieokreślonym kierunku.

Dziewczyna obok mnie przeciąga się, kładzie na boku popierając głowę na lewej ręce i uśmiecha się sennie.
Przyglądam się jej. Właściwie gapię się na nią i jej ciało.
Ma jasne, bardzo gęste blond włosy z przystrzyżoną na równo grzywką. Lekko dziecięca, owalna twarz na której znajdują się dość blade usta wykrzywione w zadziorny uśmiech, ciemne oczy i lekko zadarty, mały nos obsypany piegami.
Biała koszulka z wysokim kołnierzykiem opina jej drobne piersi, załamuj się lekko na tali i tylko nieznacznie graniczy z kremowymi majtkami. Nie jestem pewien czy to majtki czy może dół od bikini ale zostaje przyłapany na zwyczajnym gapieniu się. W całości wygląda jak wyrwana z lat 60. Wygląda tak dobrze, że nie jestem w stanie się skupić na czymkolwiek innym poza jej fizycznością. Jej prosta uroda jest ascetycznie piękna i pobudzająca. Wiem, że mam coś ważnego do zrobienia ale tylko patrzę się jak na czworakach podchodzi do mnie i siada mi między nogami.
Opieram się plecami o łóżko, nogi przed chwilą miałem złożone po turecku ale teraz niemalże na moim kroczu siedzi pachnąca morzem i kwiatami blondynka o magnetycznej aurze.

Bawi się mną, śmieje, kokietuje i flirtuje, a ja walczę sam ze sobą, z moim ciałem. Z jej ciałem.
Pyta się mnie o coś, uśmiecha się i przytula jakby nie widziała mnie długi czas. Nadal nie wiem kim ona jest ale ją znam.
Przytulam ją.
Czuję jak jej drobne piersi przyciskają się do mojej klatki piersiowej. Oplata swoje ręce i nogi wokół mnie.
Nie ważne czy jest diabłem, bogiem, duchem czy wiedźmą, nie chcę żeby ten pocałunek się kiedykolwiek miał skończyć ale wiem, że zaraz to nastąpi bo inaczej się zwyczajnie uduszę.
Łapię głęboki wdech gdy dziewczyna przytula mnie i szepcze mi do ucha:
-Marie bardzo mi pomogła, wiesz? Opiekowała się mną kiedy nie było cię tutaj - czułem lekki wyrzut w jej głosie, wyrzut który zamaskowała uśmiechem.
Wiem, że to sen. Zaczynam się trochę denerwować bo nie umiem się zdecydować czy chcę się z nią kochać, czy chcę z nią rozmawiać czy przytulać i napawać cudownością jej ciała i obecności.
Wiem, że to jest tylko sen.
Mówię jej, że nie wiem co zrobić, że jestem skołatany całą sytuacją, że mam ochotą na wszystko ale jest za mało czasu, a ona się tylko ze mnie śmieje i mnie przytula. Pociesza mnie.

Słońce zaczyna powoli zachodzić.
Niebo z różowego zaczyna być czerwone. Morze lasu zza okna przybiera brunatną barwę. Czajnik od dawna syczy i pluje gotującą się wodą ale ja tylko wyciągam ręce do niej  i płaczę:
-W innym świecie mogłam zabić milion ludzi, mogłam umrzeć, zdobyć sławę ale zamiast tego siedzę tutaj i patrzę jak się rozklejasz- zaśmiała się serdecznie- chyba jestem idiotką, że właśnie tutaj się z tobą spotkałam.
-Czy to tylko sen? Mam wrażenie, że już nigdy się nie spotkamy, a ja tak bardzo chcę cię oglądać, rozmawiać z tobą.
-Mmm, to zależy... Powstrzymaj mnie przed śmiercią to będę twoją. Na zawsze.
-Ale jak? Nie rozumiem. To tylko sen, po co mi dajesz zagadkę? Przecież jutro wieczorem będziesz leżeć tutaj z karabinem snajperskim i będziesz zabijać! Co mogę zrobić?
Ale nie odpowiedziała nic tylko znowu się uśmiechnęła i mnie pocałowała trzymając moją twarz w dłoniach.

Nie chcę się budzić ale się budzę. Sen przypomni mi się kilka godzin później.
Tak bardzo nie chcę mieć depresji, nie chcę spędzić kolejnego dnia w świecie, w którym nie umiem walczyć, ale to jest właśnie jawa.

Ten kawałek idealnie oddaje moje odczucia nt. tego snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz